Atut kobiecości | Klinika Kolasiński
Tel. +48 61 81 87 550 Tel. kom. +48 783 004 005

Prestiżowa nagroda dla dr n. med. Jerzego Kolasińskiego

Atut kobiecości

Patrząc na kobiety, mężczyźni zwracają uwagę zwykle tylko na niektóre części ich ciała. Jednych interesują długie, szczupłe i zgrabne nogi, innych pośladki, a jeszcze innych wielkość i kształt kobiecych piersi. Niestety, kształt biustu zmienia się wraz z wiekiem, inny jest też po porodach. Natomiast wielkość piersi młodych kobiet jest różna i na nią nie mamy wpływu.

Wiele moich koleżanek od najmłodszych lat chciało pozmieniać detale swojego ciała. Większość z nich najchętniej zrzuciłaby kilka lub nawet kilkanaście kilogramów, a ja… pragnęłam tylko, by moje małe piersi były odrobinę większe. W okresie dojrzewania, po zajęciach wychowania fizycznego czy po treningach koszykówki, idąc pod prysznic, często ukradkiem spoglądałam na piękne i jędrne piersi moich starszych koleżanek. Pocieszałam się wtedy, że jestem nieco młodsza od nich i mój biust w przyszłości będzie wyglądał równie okazale. Ale tak się nie stało. Byłam wysportowaną, szczupłą, wysoką i długonogą dziewczyną. A brak piersi odbierałam jako niedojrzałość fizyczną i pewnego rodzaju ułomność. W okresie nastoletnim chłopcy często naśmiewali się ze mnie, wołając: „Z tyłu plecy i z przodu plecy”. Gdy bardzo krytycznie patrzyłam na moje lustrzane odbicie, nie było aż tak źle. Dawało się zauważyć na mojej klatce piersiowej niewielkie, zanikowe gruczoły z otoczkami i brodawkami sutkowymi. Jednak wstydziłam się chodzić ulicami miasta wyprostowana i wydawało mi się, że gdy będę zgarbiona, nikt nie zwróci uwagi na mój defekt. Wyglądałam nieciekawie. Chuda, wysoka, zgarbiona dziewczyna z wystającymi łopatkami, wpatrzona w płytki chodnikowe i uliczny asfalt. Brrr… Źle wspominam tamten okres mojego życia. By poprawić samopoczucie, często kupowałam staniki o nieco większym rozmiarze miseczek, by wypełnić je zwiniętymi kawałkami waty lub wyciętymi fragmentami gąbki. Efekt tych zabiegów był mizerny. Wata zbijała się w twarde kłęby, a gąbka przesuwała się wraz z każdym ruchem ramion.

W wieku osiemnastu lat udałam się z mamą po poradę do specjalisty endokrynologa. Lekarz uspokoił moje obawy, gdyż nie stwierdził u mnie żadnych zaburzeń hormonalnych. Zalecił delikatne przybranie na wadze (wskaźnik otyłości BMI sięgał dolnej granicy normy) i cierpliwość. Zrobiłam wszystko według jego zaleceń, przybrałam kilka kilogramów i piersi nieco powiększyły się. W tym okresie intensywnie też ćwiczyłam na siłowni, wierząc, że rozrośnięte mięśnie piersiowe zastąpią w pewnym sensie brak biustu.

Pacjentka przed i po zabiegu

Pacjentka przed i po zabiegu

Aż wreszcie okres studiów zmienił moje poglądy na ten problem. Po pierwsze, miałam zbyt mało czasu, aby nad tym intensywnie rozmyślać, a po drugie, znalazło się kilku młodych mężczyzn, którym ten detal zupełnie nie przeszkadzał, by umawiać się ze mną na randki. Od pewnego momentu mojego życia miałam swojego ukochanego chłopaka i żarty na temat moich „piłeczek ping-pongowych” już mnie nie martwiły. Po czwartym roku studiów wyszłam za mąż i kilka miesięcy później zaszłam w ciążę. W okresie brzemiennym, a szczególnie w trzecim trymestrze ciąży, moje piersi były niebiańsko piękne – takie, o jakich zawsze marzyłam. Niezbyt obfite, ale krągłe, jędrne, o gładkiej powierzchni i bardzo delikatne. Urodziłam córeczkę i – jak każda kobieta – karmiłam moje maleństwo piersią.

Po urlopie macierzyńskim wróciłam na studia. Później podjęłam pracę zawodową, mąż dobrze zarabiał. I znów pojawił się odległy problem, jednak w nieco bardziej drastycznej formie. Oglądając się w lustrze, z przerażeniem zobaczyłam piersi dojrzałej kobiety po porodzie. Byłam młodą, dwudziestoparoletnią dziewczyną z biustem czterdziestolatki. Tragedia!

Zaczęłam więc szukać pomocy. W wielu czasopismach dziennikarze rozpisywali się o zabiegach chirurgicznych poprawiających wygląd i kształt piersi. Pisano o rodzajach protez, plusach i minusach takich operacji. Po wielu tygodniach i długich rozmowach z moim mężem zdecydowałam się pójść do chirurga specjalizującego się w tego typu zabiegach. Podczas konsultacji, na którą udałam się wraz z moim małżonkiem, dowiedziałam się bardzo wielu szczegółów dotyczących samego zabiegu, jak i okresu pooperacyjnego. Wcześniej nie wiedziałam też o możliwości wystąpienia jakichkolwiek powikłań. Po prawie godzinnej wizycie musiałam jeszcze sporo przemyśleć. Najważniejsze w tym okresie było całkowite poparcie mojego męża. Moim zadaniem było tylko podjęcie decyzji. Mimo wcześniejszych wieloletnich marzeń, podjęłam ją po wielu nieprzespanych nocach.

Dzień zabiegu był dla mnie, z jednej strony, bardzo stresującym, a drugiej – jednym z najszczęśliwszych w moim życiu. Efekt operacji był prawie natychmiastowy. W pierwszej dobie pooperacyjnej wróciłam do domu. Przez kilka kolejnych dni bolały mnie piersi, ramiona i plecy. Ból jednak był do zniesienia, gdy patrząc w lustro, widziałam piękne, nowe kształty mojego ciała. Po tygodniu musiałam stawić się do chirurga w celu usunięcia szwów skórnych. Piersi były wtenczas obrzmiałe, bardzo tkliwe i bolesne. Dolegliwości te utrzymywały się jeszcze przez kilka kolejnych dni. Po 4 tygodniach wszystkie niedogodności ustąpiły, a ja czułam się cudownie. Obecnie od zabiegu minęły już dwa lata. Ślady po działalności chirurgicznej są bardzo niewielkie. Delikatne trzycentymetrowe blizny w fałdzie podpiersiowym nie są zauważalne nawet wtedy, gdy opalam się w „toplesie”. Nie żałuję, że poddałam się temu zabiegowi. Jestem wysoką kobietą z ładnym, krągłym biustem. Mogę nosić się prosto i wypinać mój „atut kobiecości” do przodu. Z własnego doświadczenia wiem dobrze, że małe piersi są często sporym problemem dla wielu kobiet.

Marta

Dowiedz się więcej na temat: Powiększanie piersi