Odcinek 10: Niech Bóg ma pana w swojej opiece | Klinika Kolasiński
Tel. +48 61 81 87 550 Tel. kom. +48 783 004 005

Prestiżowa nagroda dla dr n. med. Jerzego Kolasińskiego

Odcinek 10: Niech Bóg ma pana w swojej opiece

W pierwszych latach pracę w klinice dzieliłem z pracą w oddziale chirurgicznym szpital im. Franciszka Raszei w Poznaniu. Dzięki uprzejmości profesora Fibaka zmniejszyłem liczbę dyżurów jednak nadal prowadziłem sale chorych i operowałem.

Muszę przyznać, że zaszczepiona jeszcze w czasach studiów miłość do chirurgii ogólnej była na tyle mocna, że początkowo nie myślałem o rozstaniu. Ponadto ostre dyżury dostarczały tyle emocji, a jednocześnie satysfakcji z ratowania ludzkiego życia, że trudno było z tego zrezygnować.

To chyba z tego okresu pochodzi jedno z moich największych przeżyć chirurgicznych.

Pamiętam, że objąłem tępy dyżur bezpośrednio po dyżurze ostrym, podczas którego przyjęliśmy do oddziału pacjenta 30-to letniego z ciężkim, martwiczym zapaleniem trzustki. Do dziś pamiętam jego nazwisko.

Operował go dr Janusz Sowiński, doskonały chirurg i zapalony traumatolog. Podczas operacji usunął liczne zmiany martwicze trzustki i pozostawił dwa grube dreny.

Niestety w następnym dniu, gdy ja objąłem opiekę nad oddziałem męskim, w godzinach popołudniowych, z obu drenów obficie polała się krew. Wyniki morfologii krwi były dramatycznie niskie. Sytuacja była krytyczna.

Wykonałem telefon do profesora Fibaka opisując stan pacjenta i jednocześnie prosząc o zgodę by pacjenta ponownie operować.

Profesor jako doświadczony chirurg zdawał sobie sprawę, że szanse na uratowanie pacjenta są znikome, jednak doceniając mój zapał zgodził się bym operował. Na pożegnanie dodał: „Niech Bóg ma pana w swej opiece…”.

Te słowa, wypowiedziane w skrajnie beznadziejnej sytuacji dodały mi jednak sił.

Skompletowałem zespół operacyjny, anestezjologiczny, sprowadziłem krew i wykonałem operację tamując krwawienie kilkoma chustami chirurgicznymi całkowicie wypełniającymi lożę po rozpadającej się trzustce.

Ku mojemu zdziwieniu pacjent przeżył nie tylko samą operację, ale także kolejne dni.

Teraz codziennie wykonywałem mu wymianę chust, każdorazowo otwierając brzuch i następnie ponownie go zaszywając. Wszystko oczywiście w pełnej narkozie.

Trzeciego dnia była niedziela. Mojego pacjenta odwiedziła 8-letnia córeczka w białej jak śnieg sukience. Właśnie tego dnia przystąpiła do pierwszej komunii. Patrząc na nią i na jej ojca o kolorze skóry równie bladym jak sukienka córki zauważyłem jeszcze jedną mglistą postać.

Staliśmy po przeciwnych stronach łózka. Ona, bo wiem kto to był, chciała go jak najszybciej zabrać. Ja wprost przeciwnie. W duchu mówiłem do niej: „jego ci nie dam…”.

Jej reakcją był szyderczy śmiech, czuła tę wszechmocną pewność, że i tak wygra. Na przekór jej nadziejom odwiedzałem mojego pacjenta kilka razy w ciągu dnia, sprawdzałem wyniki badań, przetaczałem krew i podawałem wiele leków.

Pierwsze zagrożenie minęło, natomiast pojawiła się przetoka, przez którą wypływało wszystko, co wpadało przez żołądek do dwunastnicy, także treść żółciowa.

W owym czasie, z inicjatywy profesora Fibaka, stosowaliśmy już żywienie pozajelitowe.

Sprowadzałem więc dla mojego pacjenta niezmiernie drogie płyny, które miały mu zastąpić pokarm przyjmowany doustnie.

Po trzech miesiącach przetoka uległa zamknięciu i mogliśmy rozpocząć normalne żywienie. Upłynął jeszcze miesiąc, zanim mój pacjent mógł szykować się do wyjścia ze szpitala o własnych siłach.

Widziałem ją wówczas ostatni raz. Z wyraźną złością odchodziła tam skąd przyszła.

Na odchodne, z szyderczym grymasem rzuciła do mnie: „ja się jeszcze na tobie zemszczę…”. „No cóż, pomyślałem, zapewne kiedyś mnie zabierzesz, zemścisz się, ale teraz to ja wygrałem”.

Dla takich chwil warto być chirurgiem. Myślałem tak wtedy i myślę tak nadal.

Anegdota z tamtych lat:

Zawsze w czerwcu profesor Fibak zapraszał zespół lekarski i pielęgniarski oddziału na przyjęcie imieninowe do swego domu przy Alei Wielkopolskiej w Poznaniu.

Pani Profesorowa starała się zawsze, by przyjęcie miało odpowiednią oprawę i serwowała potrawy na kosztownej porcelanie.

Podczas jednego z takich przyjęć, nasza oddziałowa Kazimiera Grzelczak poczuła potrzebę wstania celem udania się w ustronne miejsce.

Chciała to zrobić dyskretnie, lecz niestety ręką zahaczyła o obrus i pociągając go za sobą spowodowała całkowitą destrukcję porcelany w zetknięciu z podłogą.

Pan Profesor i jego Małżonka zamarli z przerażenia. Jak bywa w takich momentach, zapadła grobowa cisza.

Szczęśliwie przerwał ją dr Bogdan Nalewaj, który nachyliwszy się do Profesora powiedział: „Panie Profesorze, tam gdzie są kobiety i alkohol muszą być straty….”.

Wszyscy wespół z Gospodarzami buchnęli śmiechem. Ale kolejne przyjęcia odbywały się już w ogrodzie na miękkiej trawie.

Na zdjęciu: Zespół chirurgów szpital Raszei w ogrodzie Profesora Fibaka.

Od lewej: dr Adam Onyszkiewicz, dr Paweł Murawa (dziś prof.), prof. Jan Fibak, dr Jerzy Kolasiński, dr Krzysztof Słowiński (dziś prof.), dr Wojciech Burchardt.