Odcinek 8: Otwarcie Kliniki | Klinika Kolasiński
Tel. +48 61 81 87 550 Tel. kom. +48 783 004 005

Prestiżowa nagroda dla dr n. med. Jerzego Kolasińskiego

Odcinek 8: Otwarcie Kliniki

Zbudowanie kliniki to jedno, ale skompletowanie zespołu to drugie, równie trudne wyzwanie. Wszak w tamtych czasach hasło prywatna klinika chirurgiczna mogło wydawać się czymś nierealnym.

Jak wspomniałem wcześniej, trzon mojego „zespołu” stanowiły Panie instrumentariuszki Urszula Górczak i Mariola Reszke.

Trzeba było znaleźć pielęgniarki, które pełniłyby swoje obowiązki zawodowe i jednocześnie obsługiwałyby recepcję. Ktoś musiał zająć się zaopatrzeniem, księgowością i dozorem obiektu.

Poszukując pielęgniarek zdecydowałem się na ogłoszenie. Co ciekawe wzbudziło ono zainteresowanie nie tylko chętnych do podjęcia pracy, ale także prasy, czego dowodem była wzmianka w Głosie Wielkopolskim z dnia 21/22 września 1991: „…Pielęgniarki muszą być tu nie tylko świetnie przygotowane zawodowo, muszą mieć też dobrą prezencję, znać języki i …mieć prawo jazdy…” podkreślał czołowy dziennik w Wielkopolsce, dodając jednocześnie: „W klinice o standardzie europejskim te cechy są konieczne, tak samo jak umiejętność tworzenia miłej, kameralnej atmosfery.”

Odzew ze strony zainteresowanych pielęgniarek był zaskakująco wysoki.

Po interview zdecydowałem się na trzy osoby: Alicję Grupka, Hannę Rodykow i Beatę Rogalka. Kolejne lata pokazały, że był to wybór trafny, dwie pierwsze Panie pracują ze mną do dzisiaj (!!!).

Zaopatrzeniem zajął się mój przyjaciel z ławy szkolnej, pan Eugeniusz Zimny, od zawsze zwany Guciem. Jego zadaniem było uwolnić nas od wszelkich trosk związanych z zakupem leków, środków opatrunkowych, produktów spożywczych i wszelkich innych.

Dziś zaopatrzenie kliniki to działanie o ogromnym zakresie, absorbujące kilka osób. Wszak obecnie liczba operacji rocznie utrzymuje się na poziomie 1500 – 1700. To skala zbliżona do obrotów 20-40 łóżkowego oddziału chirurgicznego.

Od samego początku Guciu sprostał wyzwaniu i do dziś współpracuje z kliniką w dziale zaopatrzenia.

Księgowością zajęła się pani Halina Tempińska, a nadzorem technicznym pan Piotr.

Wyposażenie kliniki w sprzęt w owym czasie nie należało do łatwych zadań. Z gabinetu na osiedlu Chrobrego „przewędrowały” stół operacyjny i dwie lampy bezcieniowe. Resztę dopełnił już sprzęt nowy.

Z radością instalowałem na sali operacyjnej aparat do znieczulenia ogólnego, a w sterylizacji pokaźnych rozmiarów autoklaw. Posiadanie takiego sprzętu cieszyło chirurga bardziej niż kupno najnowszego Mercedesa. Nareszcie zbierane przez lata narzędzie chirurgiczne znalazły swoje miejsce w przeszklonych szafach.

Ogromnie wartościowym dla kliniki był kontakt z panem Mieciem, pracownikiem zakładów narzędzi chirurgicznych w Nowym Tomyślu. W swoim małym warsztacie w Bukowcu pod Nowym Tomyślem wytwarzał dla mnie wszystkie narzędzia jakie sobie tylko zamarzyłem. Konserwował i ostrzył narzędzia zużyte. Nie wiem dlaczego otrzymał ksywę „szpieg”.

Geneza tego określenia definiująca człowieka, który wszystko, co techniczne załatwi, wywodzi się z moich „raszejowych” czasów. Jego twórcą był bodaj doktor Edmund Czerwiński, powszechnie nazywany „wujkiem Edkiem”. Był on niezmiernie barwną postacią z charakterystyczną siwą czupryną i wąsem podkreślającym duży czerwony nos.

Wujek Edek zasługuje zapewne na osobną opowieść, której nie byłbym w stanie zmieścić w mych relacjach.

Wracając do pana Miecia wartym podkreślenia jest nić przyjaźni, która się między nami zawiązała. Odwiedzałem go kilka razy w miesiącu omawiając szczegóły nowych narzędzi.

Pamiętam jego przywiązanie do przyrody. Codziennie biegał w lesie pokonując kilkukilometrowe dystanse i co najciekawsze, przytulając się do drzew. Dokładnie potrafił opisać rodzaj energii jaki emanował z każdego gatunku drzewa.

Niestety zginął przypadkową śmiercią potrącony przez ciężarówkę podczas jazdy rowerem.

Bardzo go ciepło wspominam do dziś. Zapewne na jego pamiątkę, każdy kolejny spec od narzędzi chirurgicznych współpracujący z kliniką jest określany przydomkiem „szpieg”.

Całkowicie ukończona i wyposażona klinika była gotowa do otwarcia. Jeszcze rano ekipa kończyła sianie trawy.

Nie czekając na jej wzrost, wczesnym popołudniem dnia 5 października 1991 roku nastąpiło otwarcie kliniki.

Uroczystego przecięcia wstęgi dokonał profesor Jan Fibak, moja żona Elżbieta i mój szwagier Piotr Voelkel.

W uroczystości wzięli udział najbliżsi przyjaciele: prof. Wanda Sikorska z mężem dr Leszkiem Sikorskim (późniejszym ministrem zdrowia), prof. Krzysztof Szyfter z żoną Lidką Szyfter, dr Wojciech Burchard, dr Wojciech Zieliński, dr Olek Górny, dr Andrzej Ryszczyński, dr Rafał Czerniga, moja siostra Anna Voelkel, brat dr Piotr Kolasiński z żona dr Barbarą Kolasińską, pozostała część rodziny oraz cały personel.

Wszyscy życzyli nam powodzenia w tym tak nowatorskim przedsięwzięciu. To było ogromny zastrzyk energii dla mnie i dla całego zespołu.

Przychylny przedsięwzięciu Głos Wielkopolski pisał wówczas tak: „Rozpoczyna ona (klinika) swą działalność od początku października, nieopodal Swarzędza. Mały biały domek w stylu skandynawskim, z urządzeniami klimatyzacyjnymi, czystym powietrzem, przytulnymi pokojami, dobrze wyposażonymi salami operacyjnymi, stwarzającymi warunki do przeprowadzania 4 operacji dziennie – to właśnie pierwsza polska klinika prywatna, zbudowana od podstaw z zachowaniem reguł stawianych przez nowoczesność.”

Na koniec anegdota związana z wujkiem Edkiem.

Przyjmując w poradni chirurgicznej przy ul. Mickiewicza w Poznaniu, dr Czerwiński miał zwyczaj opisywać każdego pacjenta bardzo dokładnie używając maszyny do pisania. Nie był w tym pisaniu zbyt biegły więc zabierało mu to sporo czasu.

Najczęściej w trakcie badania pacjenta przerywał na chwilę czynności by podejść do maszyny, opisać dany etap, a następnie powracał do badania. Taka procedura trwała więc niezmiernie długo. W tym czasie pacjent pozostawał na kozetce najczęściej niekompletnie ubrany.

Pewnego razu dr Czerwiński wykonywał badanie per rectum u starszej pacjentki. W owym czasie standardem było badanie w pozycji „kolanowo-łokciowej”, niezmiernie krępującej dla pacjenta. Dr Czerwiński jak zwykle postępował zgodnie ze swoim schematem: fragment badania i zapiski na maszynie, następnie powrót do pacjentki, ponownie badanie i znów zapiski na maszynie. Po trzech takich cyklach dr Czerwiński wstał od biurka, ubrał się i wyszedł do domu. Dopiero po pół godziny przypomniał sobie, że badania nie dokończył. Wrócił więc do poradni gdzie czekała na niego zdyscyplinowana pacjentka niezmiennie w pozycji „kolanowo-łokciowej”, że o innych niezakrytych częściach ciała nie wspomnę. Wujek Edek bez mrugnięcia oka dokończył badanie i dokonał ostatniego wpisu w dokumentacji medycznej przy użyciu nieśmiertelnej maszyny do pisania.