Praca w gabinecie chirurgicznym na osiedlu Bolesława Chrobrego w Poznaniu stopniowo rozkręcała się. Liczba pacjentów przybywała. Oczywiście były to same zabiegi przeszczepu włosów. Zbierałem doświadczenie, stopniowo zwiększałem liczę przeszczepów wykonywanych podczas jednej sesji i zmniejszałem ich rozmiary. Dzięki temu wyniki były coraz lepsze.
Zacząłem też powoli dostrzegać, że ramy gabinetu zajmującego całe mieszkanie stają się nieco ciasne. Na dodatek zaczęła mnie denerwować cotygodniowa konieczność wymiany żarówki na klatce schodowej z powodu notorycznego jej zbijania zapewne przez młodych ludzi, nauczonych tego, że o własność wspólną nie należy dbać, a nawet ją niszczyć.
Jednak najsilniejszym bodźcem potrzeby przemiany był pacjent z Niemiec, który nie tylko snuł plany jak by tu rozkręcić za mną biznes polegający na wykonywaniu operacji u pacjentów z RFN (Republika Federalna Niemiec), ale przygotował bardzo precyzyjną listę koniecznych zmian w moim gabinecie. W tym szczegółowym spisie oczywiście znalazła się też ta nieszczęsna żarówka, która jak wiemy, gdy jest zbita to nie świeci.
Lektura owej listy natchnęła mnie myślę, by zamiast dokonywać karkołomnych przemian rzeczywistości blokowej podjąć trud zbudowania czegoś od podstaw.
Przelotnie usłyszana wiadomość w radio informująca, że gminy posiadają pewną pulę gruntów, które mogą przekazać prywatnym inwestorom na budowę własnej firmy, zmotywowała mnie by poszukać takiej przyjaznej gminy. Wybór padł na Swarzędz, gdzie jak się dowiedziałem działa bardzo prężna Naczelnik Halina Tempińska.
Umówiłem się na spotkanie i w dość krótkim terminie przekroczyłem progi obszernego gabinetu pani Naczelnik w swarzędzkim ratuszu. Moje nieśmiałe zapytanie o możliwość budowy na terenie gminy prywatnej kliniki spotkało się z przychylnością i rzeczowym potraktowaniem. Pani Naczelnik na mapie pokazała kilka możliwych lokalizacji, a następnie poleciła kierownikowi działu geodezji by udał się ze mną na wizję lokalną.
Najbardziej przypadł mi do gustu pusty plac w centrum Nowej Wsi będącej częścią Swarzędza. Sprawy nabrały niewiarygodnego tempa. Otrzymałem propozycję wieczystej dzierżawy działki o powierzchni 4800 m2. Speszony tak dużym rozmiarem zdecydowałem się na połowę tej działki.
No cóż byłem młody i niedoświadczony ograniczając rozmiar niemal darowanego gruntu. Ale z drugiej strony może to dobrze, bo gdybym zdecydował inaczej to dziś nie stałyby w tym miejscu socjalne bloki mieszkalne, które wielu ludziom zapewniają bardzo przyzwoite warunki zamieszkania.
Dość szybko znalazłem też architekta specjalizującego się w projektowaniu obiektów służby zdrowia.
Pan Sadowski energicznie zabrał się za pracy i po licznych konsultacjach powstał projekt moich marzeń. Piękne sale operacyjne, gabinety konsultacyjne, część szpitalna, liczne ciągi komunikacyjne i sterylizacja.
Gotowy projekt przedstawiłem specjaliście od wyceny. Jego diagnoza nie pozostawiała wątpliwości – wszystko piękne, ale koszty realizacji grubo przekraczające moje możliwości. Pierwszy kubeł zimnej wody na gorącą głowę młodego przedsiębiorcy.
Na dodatek w tamtych czasach system kredytowy nie tylko był skomplikowany, ale też niezmiernie ryzykowny.
Po trzech nieprzespanych nocach doszedłem do rozsądnego, aczkolwiek bolesnego wniosku, że na realizację tego wymarzonego projektu po prostu mnie nie stać.
Szczęśliwie w owym czasie głośny medialnie był inny pomysł firmy Drewbud budowy domów dla każdego. Naiwni ludzie ustawiali się w kolejki by dokonywać wpłat na domki, które jak grzyby po deszczu miały pokryć liczne tanie działki i spełnić marzenia milionów Polaków.
Hasło: „Tanio i szybko” zawładnęło też moim umysłem i już oczami wyobraźni widziałem się na progu domku zamienionego w prywatną klinikę, witając pierwszych pacjentów.
Szczęśliwie zwierzyłem się z mojego „genialnego” pomysłu mojemu szwagrowi Piotrowi Voelkel, który był już zaawansowanym biznesmenem i szybko odkrył przede mną kulisy tej „ciepłej bułeczki” z domkami dla każdego. Nie pozostawił mnie jednak samemu sobie z tym rozczarowaniem, tylko polecił inżyniera, który skutecznie takie drewniane domy typu kanadyjskiego buduje.
Pan Ireneusz Wolski, bo o nim mowa, był prawdziwym budowniczym tego typu domów i tym razem inwestycja, na moją kieszeń, w szybkim tempie przybrała materialna postać. Zapewne inwestorzy mojego pokolenia zaczynali podobnie.
Zdobywane spod lady okna, kafelki, umywalki. Wszystko po znajomości lub wystane w długich kolejkach. Nad realizacją całego projektu unosił się jednak niebywały entuzjazm i wiara, że przecież się uda.
Dziś, gdy oglądam film „Bogowie”, mam dziwne skojarzenia podobieństwa sytuacji i nastrojów. Ale wtedy to nie tylko była realizacja swoich planów, ale też nieświadome zapewne, odkrywanie nowej karty w dziejach naszego kraju. Wszak po roku pracy w Swarzędzu powstała pierwsza w Polsce prywatna klinika chirurgiczna.
Z braku anegdot za tamtego okresu przytoczę inną pochodzącą z czasów mojej ukochanej Raszei:
Po napisaniu pracy doktorskiej w 1985 roku wypadało przygotować grunt pod jej obronę przedstawiając siebie i pracę znamienitym osobistością poznańskiej chirurgii. W dniu zaplanowanej wizyty u profesora Romana Górala do swojego gabinetu zaprosił mnie mój szef profesor Fibak. Patrząc mi głęboko w oczy zapytał: „Czy Pan idzie dziś do profesora Górala?”.
„Tak Panie Profesorze” odpowiedziałem natychmiast. Na to profesor Fibak: „Pan wie, że moja żona nazywa się z domu Kolasińska?”. „Tak Panie Profesorze” – przytaknąłem. Na to profesor Fibak: „Gdyby profesor Góral pytał, czy to jakaś rodzina, niech pan nie zaprzecza…”.
I tak oto w sposób symboliczny kochany Profesor Fibak mnie „adoptował”.
Co ciekawe, w późniejszych latach, już po śmierci Profesora Fibaka, systematycznie odwiedzałem Panią Profesorową i faktycznie traktowała mnie jak syna. Do dziś ze wzruszeniem wspominam te spotkania. Zawsze była dobra kawa, ciasteczka i niezmiernie szczere rozmowy.
Na zdjęciach kolejne etapy budowy. Jak widać dzielnie wspierała mnie w tym dziele córka Weronika.