Pierwsze lata funkcjonowania Gabinetu Chirurgicznego na osiedlu Bolesława Chrobrego Poznaniu były niezmiernie dynamiczne. Wszak w tamtym czasie bardzo aktywnie pracowałem również w oddziale chirurgicznym szpitala im. Franciszka Raszei w Poznaniu.
Obroniłem pracę doktorską w 1985 roku, a w 1986 zdałem egzamin specjalizacyjny drugiego stopnia z chirurgii. To skutkowało znacznym zwiększeniem obowiązków w oddziale.
Już dwa tygodnie po egzaminie zacząłem pełnić obowiązki pierwszego dyżurnego podczas ostrych dyżurów. Tu warto przypomnieć, że wówczas w Poznaniu panowała zasada, że w danym dniu tylko jeden szpital pełnił ostry dyżur dla miasta Poznania i całego województwa.
Pierwszy dyżurny zarządzał zespołem pięciu chirurgów, którzy przez 24 godziny przyjmowali pacjentów w izbie przyjęć i operowali wszystkich przyjętych do oddziału.
Mój oddział działał zarówno w tzw. chirurgii miękkiej jak i twardej, przyjmował pacjentów w wieku od 3 lat. Łatwo sobie wyobrazić, co to była za twarda szkoła przetrwania. Wszystkie kluczowe decyzje spoczywały na barkach pierwszego dyżurnego. Na dodatek od godz. 15-tej pełnił także obowiązki dyrektora szpitala.
Na ten temat może kiedyś napiszę osobną książkę, bowiem był to czas trudny, ale niezmiernie ciekawy.
Oczywiście kończąc dyżur chirurg pozostawał w oddziale do godz. 15-tej przeprowadzając planowe operacje. Dopiero popołudniu można było jechać do swojego gabinetu i operować prywatnych pacjentów.
Tak więc w tamtym czasie mój dzień rozpoczynał się o godz. 6:00 w gabinecie. Zdejmowałem opatrunki u operowanych dzień wcześniej pacjentów, wstawiałem narzędzia do sterylizacji, jechałem do szpitala by po 7-mej zrobić wizytę, potem odprawa, wizyta z profesorem i planowe operacje. A popołudniu znów jazda do gabinetu i tam praca do nocy.
Pierwsze dobre efekty przeszczepów włosów zachęcały do tego by przekazać informację o tej nowatorskiej metodzie likwidacji łysiny szerszemu gronu potencjalnych klientów. Jak to jednak zrobić by koledzy, wielcy chirurdzy się o tym nie dowiedzieli.
Ostatecznie zdecydowałem się na ogłoszenia w tygodniku ‘Rzemieślnik”. Z jednej strony myślałem, że czytelnicy tego czasopisma mogą być moją grupą docelową, a z drugiej miałem nadzieję, że nikt z kolegów nie sięga po ten tygodnik.
Jakież było moje zdziwienie, gdy wchodząc jednego ranka do dyżurki lekarskiej zobaczyłem doktora Tadeusza Czuprysa rozpartego wygodnie na fotelu i trzymającego w rękach tygodnik „Rzemieślnik”.
Gdy jego rozbawiony wzrok spotkał się z moim lekko przerażonym nastała niezręczna cisza, przerwana w końcu jego wesołą uwagę ze szczyptą ironii: „to pan panie Jurku włoski przeszczepiasz?”.
No cóż, nie udało się utrzymać dłużej w sekrecie mojej działalności. Jeszcze parę miesięcy to ten czy ów kolega żartował sobie ze mnie. Może to przypadek, a może miało to jakiś związek, ale żarty ucichły z chwilą, gdy pod szpitalem zaparkowałem samochodem nieco większym i nowocześniejszym niż popularne wówczas Maluchy i Syrenki.
Na zdjęciu pierwszym grupa wychowanków Profesora Jana Fibaka razem ze swoim Mentorem. Od prawej: dr med. Wojciech Burchard, prof. dr hab. med. Jan Fibak, dr med. Jerzy Kolasiński, prof. dr hab. med. Paweł Murawa, prof. dr hab. med. Krzysztof Słowiński, dr med. Adam Onyszkiewicz.
Na kolejnych: Dr Tadeusz Czuprys, wiele lat pracował w oddziale chirurgicznym szpitala im. Franciszka Raszei w Poznaniu. Niezmiernie barwna postać, bardzo życzliwy wobec kolegów i personelu, prawdziwy Chirurg z wielkim poczuciem humoru.