Obecność doktora Andrzeja Bieleckiego i coraz większa liczba pacjentów spowodowały potrzebę rozbudowy kliniki.
Rozmiary działki zachęcały do postawienia kolejnego budynku,ale chciałem to zrobić tak, by nie zakłócać codziennej pracy.
W owym czasie bliska była mi idea budowy gotowych domów.
Chciałem w ten sposób uniknąć aktywnego placu budowy, z dużą liczbą pracowników, koparek, betoniarek i całego tego typu rozgardiaszu.
Natrafiłem na ofertę fabryki z Obornik Wielkopolskich, która budowała u siebie domy i przywoziła je do inwestora w stanie gotowym do natychmiastowego zamieszkania.
W poszukiwaniu źródła finansowania natrafiłem na Fundusz Polsko-Amerykański, który udzielał kredytów inwestycyjnych w dolarach amerykańskich.
Złożyłem stosowne podanie, starając się wykazać swoją wystarczającą wypłacalność.
Wówczas pierwszy raz przekonałem się jak pożyteczna jest dla inwestora obiektywna ocena banku, który sprawdza, czy nasze optymistyczne założenia biznesowe mają realną podstawę by się ziścić.
W ślad za moim wnioskiem odwiedziło mnie dwóch panów z Funduszu.
Po serii szczegółowych pytań na koniec poprosili o mój kalendarz. Był on już wówczas wypełniony zabiegami na ponad pół roku do przodu.
Widząc to, bez wahania pozytywnie zaopiniowali mój wniosek.
Co ciekawe, w momencie pobierania środków z funduszu kurs dolara był wysoki, a gdy przyszło do spłaty kredytu, dolar gwałtownie stracił swoją wartość. Ot, taki szczęśliwy traf losu.
Rozpoczął się miły okres projektowania i doglądania na miejscu, w obornickiej fabryce realizacji budowy drugiej części kliniki.
To także w tamtym czasie spotkałem się z dr Krzysztofem Słowińskim w modnej wówczas restauracji Delicja, także w Obornikach.
Obejmował on właśnie katedrę Chirurgii Urazowej w szpitalu przy ul. Długiej w Poznaniu i zaproponował mi funkcję wice ordynatora.
W odpowiedzi na tę kuszącą propozycję pokazałem mu plany mojej nowej kliniki. Wspólnie doszliśmy do wniosku, że takich dwóch dużych wyzwań nie da się już pogodzić.
Każdy poszedł własną drogą, lecz nasza przyjaźń nie przejęła się tym „rozstaniem” i trwa do dzisiaj.
Tymczasem gotowy budynek kliniki należało dostarczyć na miejsce do Swarzędza.
W dniu 12 października 1994 r. o godzinie 4 rano ruszył z Obornik Wlkp. konwój transportujący dwie połowy nowiutkiej kliniki.
Montaż na miejscu zajął kilka godzin. Już po kilku dniach mogliśmy wprowadzić się w nową przestrzeń.
Pamiętam pierwszą pacjentkę, która była „gościem”nowej części.
Usuwałem jej rozległy ubytek skóry owłosionej głowy.
Operacja z użyciem ekspanderów zakończyła się sukcesem i do dziś pacjentka może cieszyć się normalną fryzurą.
Robiąc wówczas wspólne zdjęcie po zakończonym leczeniu obydwoje mieliśmy łzy w oczach.
Także wtedy rozpoczęliśmy zwyczaj porannych odpraw personelu.
Odbywały się one w kuchni, a ich ozdobą była siostra Beata, która zawsze zajmowała miejsce na blacie kuchennym.
Ach, gdzie te czasy…. Odprawy nie odbywają się już w kuchni, nie ma uśmiechniętej Beatki siedzącej na blacie….
Choć przyznam, że miła atmosfera pozostała – jest jak najbardziej merytorycznie, ale zawsze ze szczyptą humoru i dobrego nastroju, który pozwala nam rozpocząć kolejny trudny dzień pracy w optymistycznym nastroju.
Na zdjęciach: Nowa część kliniki jest montowana o poranku dnia 12 października 1994r; Pielęgniarki w nowej części kliniki: od lewej: Alicja Grupka, Sylwia Degórska, Alicja Łastowska, Beata Rogalka; Pielęgniarka Beata Rogalka.